Podobno pies jest najlepszym przyjacielem człowieka - o tym właśnie starają się nas przekonać twórcy tego filmu. Na pewno wiele osób słyszało historię Hachi, który niemal 100 lat temu (urodził się w 1923, a żył do 1935) przez dziesięć lat, oczekiwał na stacji Shibuya w Tokio na powrót swojego nieżyjącego właściciela. Wystawiono mu pomnik w tymże miejscu i co roku odprawiane jest w Japonii święto na jego cześć. Momentalnie przypominają mi się inne historie z całego świata, wyczytane w gazetach, wypatrzone w reportażach telewizyjnych czy po prostu zasłyszane drogą pantoflową, o psach, które kręciły się miesiącami lub latami w miejscach związanych z ich właścicielami, którzy odeszli. Trudno przejść obojętnie obok takich relacji. Czy film będący amerykańską adaptacją tych niesamowitych wydarzeń, również łapie za serce?
Profesor Parker Wilson (Richard Gere) wiedzie spokojny żywot w małym mieście wraz ze swoją kochającą rodziną. Codziennie podróżuje z pracy pociągiem i pewnego dnia natrafia na niesamowitą zgubę, a mianowicie małego Akitę, który wypadł z klatki tragarzowi przesyłek. Wilson postanawia znaleźć dom dla małego szczeniaka, jednak z każdą chwilą więź pomiędzy nimi staje się coraz mocniejsza. Po uświadomieniu sobie, że pozostawienie go nie jest kwestią wyboru, lecz losu, który nieuchronnie ich ze sobą połączył, profesor zyskuje dozgonnego przyjaciela, a nawet okaże się, że śmierć nie będzie w stanie ich rozdzielić...
O tym filmie słyszałam wiele. Bardzo wiele i powiem szczerze, że latami nastawiałam się na jego obejrzenie. Po przeczytaniu wielu komentarzy, recenzji, a także wysłuchaniu opinii znajomych, którzy mają podobny gust filmowy do mojego uznałam, że będzie to dla mnie traumatyczne przeżycie. Że będę siedzieć ściskając mokrą poduszkę, łzy zaleją podłogę i zniszczą panele, a ja będę musiała poddać się terapii. Tak się jednak nie stało. Jestem świeżo po seansie i przyznam szczerze, że bardzo się zawiodłam. Jak widać moja strategia nie zagłębiania się w dokładniejsze analizy i komentarze przed przeczytaniem książki, bądź obejrzeniem filmu jest w pełni zasadna. Spodziewałam się fajerwerków, a dostałam zimne oginie, ale tak to już w życiu bywa, gdy nastawi się człowiek na zbyt wiele.
Co wzbudziło we mnie pewną niechęć? Na pewno aktor grający główną rolę, niestety nie przepadam za Gere'em i chyba już żadna jego rola nie będzie w stanie tego zmienić. Jego aktorstwo w moim poczuciu polega na zestawieniu kilku charakterystycznych mimik twarzy i w gruncie rzeczy w każdym filmie gra według mnie dość podobnie. Tutaj co prawda zauważyłam, że starał się jak mógł, choć chwilami te jego starania bardziej mi przypominały obsesje na punkcie zwierzęcia, a nie doń miłości. Nie było jednak tak źle i Gere nie był najsłabszym ogniwem filmu. Według mnie najsłabiej wypadł scenariusz, który z racji tematyki był rzeczywiście bardzo ograniczony, jednak każdy właściciel psa dobrze wie ile śmiesznych anegdot dostarcza życie z czworonogiem. Tutaj akcja skupiła się bardziej na wędrówce właściciela z psem, dworzec-dom. Wiem, że to miało symboliczne znaczenie, tam na siebie trafili, pies zawsze na niego czekał. Brakowało jednak tej zwykłej codzienności, jakichś śmiesznych wydarzeń lub nawet załamań, bo ze zwierzętami jak z ludźmi, czasem traci się do nich cierpliwość. Według mnie film zyskałby na autentyczności, a skoro cała historia była poświęcona właśnie tej zwykłej codzienności, to w filmie powinno być tego więcej. Przez to akcja wydaje się rozwleczona. Żałowałam też, że umieścili akcję w USA, sądzę, że ciekawiej by to wyszło, gdyby nawiązując współpracę z Japonią, stworzyli film z akcją właśnie tam. Jednak przy zgiełku jaki ma miejsce w Tokio ciężko byłoby mówić o kręceniu takich scen z psem. Zawsze jednak pozostają peryferia. Największy jednak mój zarzut wobec filmu to fakt, że nie popłakałam się na nim, tak jak liczyłam, że to zrobię. Przyznam, że na samym końcu łezka mi pociekła ale to głównie dlatego, że przypomniałam sobie mojego dawnego, kochanego psa.
Było o negatywach dość sporo, to teraz nadszedł czas na pozytywy, a czy takowe są? No jasne, że są bo gdyby ich nie było nie pisałabym tak dokładnej recenzji. Największym atutem według mnie jest pies, o ile o psie można powiedzieć, że jest dobrym aktorem, to o tym występującym w filmie mogę powiedzieć, że wykonał kawał dobrej roboty. Niestety chwilami dało się zauważyć sceny w których pies ewidentnie lgnie do właściciela nie ze względu na relacje między nimi, lecz zapach boczku na dłoniach. Praca z psem na planie musi być bardzo trudna, jednak przy sporym budżecie w filmie (16 milionów to jak widać za mało), w którym nie potrzebne są efekty specjalne, a wszystko skupia się na emocjach, powinno się pokazać je jak najbardziej realnie. Przyjemna była też muzyka Jana A.P. Kaczmarka, nastrojowa.
Oglądając ten film, przypomniał mi się inny, a mianowicie "Psim tropem do domu". Co prawda opisuje on zupełnie inne aspekty psiego życia, jednak tamten dotarł do tych najczulszych rejonów mojego serca i przyznam, że płakałam na nim prawie bez przerwy. Są też takie filmy, które po seansie w ogóle mi się nie podobają, a potem wracam do nich po jakimś czasie i uważam za całkiem dobre lub nawet rewelacyjne, może z Hachiko też tak będzie? Kiedyś na pewno jeszcze powrócę do niego i może wtedy, smutne psie oczy wypatrujące właściciela, spowodują kaskadę łez. Pomimo krytycznej oceny wielu aspektów filmu, nie mogę go zaliczyć do kompletnie nie udanych, ma swój klimat i na pewno jest w stanie poruszyć nie jedno serce.
Ocena końcowa: 6/10
zdjęcia pochodzą z:
http://lantimftu.wordpress.com
Jak to oglądam to płacze XD
OdpowiedzUsuńja płacze jak to oglądam to jest bardzo smuutne
OdpowiedzUsuńWe mnie film wywołał łzy, ze względu na znieczulicę członków rodziny w stosunku do tego psiaka! Jak można przyjaciela rodziny skazać na taką poniewierkę! Ja rozumiem, że były to inne czasy i inny świat, ale nie zmienia to mojego stosunku do tych ludzi! Coś strasznego! Wiem, że psy przeżywają traumę po stracie swojego właściciela, ale odpowiednia praca nad nimi, pozwala im normalnie żyć w nowych warunkach. Ta sytuacja wzbudziła we mnie największy sprzeciw!
OdpowiedzUsuń